wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział pierwszy, czyli kim jestem.

  ~,~
LILY EVANS
    Obudził mnie deszcz dudniący po szybach. Stukał swymi niewidzialnymi paluszkami prosto w moje okno. Zmarzły mi stopy. Myślałam, że zaraz mi odpadną palce. Wzięłam z czoła poplątane kosmyki ciemnorudych włosów. Rozejrzałam się tępo po pokoju. Ściany pokoju były liliowe, a meble były zrobionego z jasnego drewna. Na przeciwko łóżka stała stara szafa, pełna rozmaitych ubrań. Pachniało od niej lawendą - moim ulubionym zapachem. Obok szafy stała komoda, w której trzymałam pamiątki i książki. Na półce stały ruchome, czarno-białe zdjęcia z moimi najlepszymi przyjaciółkami Maggie i Gabrielle. Obie kochałam jak siostry, chociaż obie wieloma rzeczami się różniły. Przeniosłam wzrok z komody na biurko. Stały na nim góry książek, które zdążyłam przeczytać w te dwa tygodnie wakacji. Uśmiechnęłam się do siebie... ("Niektórych książek wystarczy skosztować, inne się połyka, a tylko nieliczne trzeba przeżuć i strawić do końca" ~ Cornelia Funke)  Na biurku nie było nic innego oprócz dorodnego stosu. W rogu stała różowa pufa, która przypominała wielki kartofel. Na przeciw szafy stało ogromne łóżko - ulubiony mebel w moim pokoju. Lubiłam poleniuchować. Przypominało wielkie łoże, jak dla królewskiej córki i było równie wygodne, jak na księżniczkę przystało.
    Spojrzałam na zegar wiszący nad biurkiem. W pół do dziesiątej. O jedenastej mają przyjechać dziadek i babcia. Powoli zeszłam z łóżka. Rozciągnęłam się kilka razy i przygotowałam się do ich wizyty.
    Przyjechali. Trzeba mieć szczęście do takich rzeczy. Zbiegłam na dół powitać się z nimi. Musiałam cały czas udawać kogoś kim nie jestem: miłą, spokojną i ułożoną dziewczynkę.
     Babcia pytała o szkołę, a jako, że nic nie wiedziała o moich magicznych możliwościach, mama i ja zgrabnie ominęłyśmy temat. Moja mama była najlepszą mamą na świecie. Zawsze potrafiła mnie wysłuchać, miała niezwykłe poczucie humoru i była naprawdę piękną kobietą. Niestety, przez większość czasu jest sama. Tata wyjechał już dawno w poszukiwaniu pracy, ale ciągle do nas pisze, ja jestem przez większość czasu w Hogwarcie, a moja siostra, Petunia, skończyła szkołę i pracuję w tej swojej firmie produkującej świdry i nie ma czasu dla mamy. No właśnie, Petunia. Nawet nie chce ze mną rozmawiać. Żadnej kłótni, nawet spojrzenia. Ale radzę sobie z tym dobrze. To znaczy, na ile daję radę.
     Zobaczyłam przez okno coś połyskującego. Jakby tańczyło na wietrze. Delikatnie poruszało się, a kiedy zmieniało miejsce zostawała za nim delikatna smuga jasnego światła. Zamrugałam tępo oczami, a "coś" znikł. Rozpłynął się, a może tylko mi się zdawało? Za długo spałam, wszystko przez to.
    Kiedy babcia i dziadek udali się do domu, postanowiłam iść na spacer. Był już tradycją. Nawet w Hogwarcie musiałam wieczorem gdzieś połazić. Udałam się w stronę lasu.
    Znów to samo. Miało cudowną sylwetkę konia, lecz na pewno nie było koniem. Smugi bladego światła jakby muskały powietrze, które aż drżało z rozkoszy. Stworzenie lekko, jak gdyby ponosił je wiatr pobiegło w stronę lasu. Popatrzyłam na pana Tom'a i ze zdziwieniem stwierdziłam, że przelotnie spojrzał na miejsce w które ja uparcie się przed momentem gapiłam i nie zwrócił uwagi na smugi bladego światła. Odwrócił głowę i "przez przypadek" dwukrotnie popukał się po czole. No cóż, biedny stary Tom.. Te ryby namieszały mu w głowie.
    Kiedy już zrobiło się ciemno powoli i z lekką niechęcią udałam się do domu. Rozmyślałam nad tym co zobaczyłam. Czy rzeczywiście gesty pana Tom'a nie okazały się mylne? Czyżbym nie dostawała lekkiego świra? Najpierw te dziwne i niepokojące sny, a teraz to? Przypomniałam sobie tego człowieka z piskliwym, zimnym głosem, który kiedy o nim myślałam przyprawiał mnie o dreszcze. Wydobyłam już nieco zamazane wspomnienie ze snu kiedy usłyszałam krzyk, który urwał się tak niepostrzeżenie, jak zniknął mi z oczu ten cosiek, który do końca nie wiadomo czym był.
     Nogi nie wiadomo kiedy zaprowadziły mnie prosto do domu. Przekroczyłam jego próg z lekko zamyśloną miną. Może ktoś próbuje ci coś powiedzieć? mówiły mi jakieś dziwne, cichutkie i lekko złośliwe głosiki. Ale czego może ode mnie chcieć? Przecież to tylko jakieś omamy i zwykłe koszmary, a ja się martwię nie wiadomo czym.. Odpowiedziałam im z lekką niecierpliwością w myślach.
     Zjadłam kolacje i poszłam do swojego pokoju. Cichutko zamknęłam drzwi i klapnęłam na łóżko.
     Nie chciałam spać. Bałam się (a może to złe słowo?) tych powracających koszmarów, które dręczyły mnie przez ostatni tydzień. Były okropne i nie potrafiłam się ich pozbyć. Przygotowałam się do snu i znów męczyłam się nad tą całą, głupią sytuacją. Jednak w bardzo krótkim czasie Morfeusz przytulił mnie mocno i za chama nie chciał wypuścić. A to drań...
~,~
 -Dlaczego mi to robisz?! Nie możesz przestać? Robisz to z każdym kogo kocham! Z każdym który ma dla mnie jakieś znaczenie..- jej głos słabł w wichurze dzięków krzyków, obrazów cierpienia, prób jakiegoś nieudolnego tłumaczenia z czegoś do czego w ogóle nie doszło... Dlaczego? Dlaczego ją musiał tak okrutnie potargać ten okropny los, który jakby nie mógł podzielić pecha na każdego z ludzi, tylko jej podarować go w nadmiarze? Jej los nie oszczędzał... Może nieświadomie temu losu coś zrobiła? Może go w jakiś okropny sposób zraniła?... Była osobą na pewno nierozsądną, ale żeby igrać z kimś kto ma takie dostępy u bogów? W jakiś sposób na bank coś mu strasznego wyrządziła.
 Gładko ślizgała się po marmurowej podłodze zostawiając za sobą brudne ślady szlamu. Te ślady zostawały też w jakiś sposób na jej sercu, które czuło, że zaraz rozpadnie się w rozpaczy... Wszyscy cierpieli. WSZYSCY. Tylko i wyłącznie przez jej niemiłe stosunki z losem. Doślizgała się do drzwi zabitych lekko pogniłymi deskami drewna. Nie starczy jej sił, aby oderwać deski i znaleźć się za drzwiami. I w tedy pojawił się ON. Zaczęła tonąć w wzburzonym i niebezpiecznym wirze który był na początku nic niewartą iskierką w jej sercu. Tylko ON nie cierpiał. Tylko ON został nietknięty. Podniósł ją z brudnej od niej samej podłogi i wybił bez ceregieli nogą drzwi.
 Zaczęła się zatapiać. Wszystko nikło. Tylko ona szarżowała po niepojętych okolicach wnętrzności swoich obaw, wspomnień i pragnień. Odważnie wirowała wśród setek gwiazd, przedmiotów, roślin zwierząt i ludzi. Popatrzyła przed siebie. Zatrzymała się przed dwoma drogami: jedną która biegła w LEWO i drugą która zaś skręcała w PRAWO. Którą wybrać? Serce zabiło jej mocniej. No tak... Wybrała bez wahania lewą drogę. Serce które zawsze znajdowało się po lewej stronie tułowia człowieka(a mogło być inaczej?) zabiło mocniej rwąc ją właśnie w tym kierunku... Tak serce to dobry na oko przewodnik. Jednak czasem potrafi nieźle człowiekiem zawrócić. Na przykład tak jak w jej przypadku serce kazało zaufać jemu. Ale czy to była dobra decyzja?
 I znowu ten przeklęty labirynt.Usłyszała krzyk i mimowolnie zaczęła obijać się o zimno bijące od ohydnych ścian pobrudzonych świeżą krwią. Kiedy po krótkiej chwili znalazła się w większej już komnacie zobaczyła całkowicie bladego człowieka który tak ją przerażał. Jego twarz i sylwetka lekko przypominały wijącego się węża. Na całkowicie pozbawionej włosów twarzy widniały okropne czerwone oczy z ciasnymi jak cieniutka linia źrenicami. Zamiast nozdrzy widziała dwie szparki. Jego palce były nienaturalnie podłużne, a w jego podniesionej prawej ręce widniał dziwny patyk. Odziany był w czarną jak włosy dziewczyny, która leżała u jego stóp szatę.* Przypatrzyła się uważniej jej twarzy. Zatkała usta, żeby nie pisnąć. Skądś ją znała...
~,~

Lęk – negatywny stan emocjonalny związany z przewidywaniem nadchodzącego z zewnątrz lub pochodzącego z wewnątrz organizmu niebezpieczeństwa, objawiający się jako niepokój, uczucie napięcia, skrępowania, zagrożenia.

 "Ludzie bar­dziej oba­wiają się śmier­ci niż bólu. To dziw­ne, że od­czu­wają lęk przed śmier­cią. Życie ra­ni bar­dziej niż ból."  ~ Jim Morrison


-Nie mam pojęcia, co to znaczy - odparł Fiver z nieszczęśliwą miną. - W tej chwili nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, ale to się zmieni, to się zmieni.
Richard Adams, Nad rzeką