piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział drugi, czyli okropne wiadomości.

 ~,~
LILY EVANS
    Obudziłam się z krzykiem. Przerażenie na moment znikło. Minął już ponad miesiąc, kiedy w moich snach pojawiało się coś nowego. Nad moim łóżkiem wisiał kalendarz z wykreślonymi dniami. Ponownie wrzasnęłam.
    -Lily, słońce, wszystko w porządku? - usłyszałam wołanie mojej mamy z kuchni na parterze. -Zejdź na dół wreszcie, dzisiaj pierwszy wrzesień! - kiedy to powiedziała dostałam zawału. A przynajmniej tak się czułam. Kufer już dawno miałam spakowany. Na szczęście. Z prędkością światła wstałam z łóżka. Zachwiałam się i z powrotem spadłam na łóżko.
Oj Evans, Evans... Wstawaj! Już!
     Zerwałam się znowu, tym razem już mniej gwałtownie i z zawrotną prędkością wbiegłam do łazienki. Szybko wykonałam wszelkie czynności i spakowałam wszystkie kosmetyki. Ubrałam się szybko. Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie.
    -Mamo... Wiesz że jest dopiero dziesiąta rano?- spytałam głośno. - Na King's Cross jedziemy zaledwie piętnaście minut!- rzekłam zdezorientowana.
    -Myślałam, że będziesz się zbierać jakieś dwie godziny - powiedziała mama stając w moich drzwiach. - Zawsze ledwo się wyrabiasz na pociąg.
    -A może dzisiaj wolałam się nie spóźnić? -prychnęłam.- Ostatni raz jadę do Hogwartu - powiedziałam już trochę spokojniej.
    -Oj, Lily, Lily... - powiedziała lekko kręcąc głową. - Chodź na śniadanie- mówiąc to wyszła z pokoju.
    Ziewnęłam szeroko, nie fatygując się, aby zatkać ręką usta. Wzięłam w tempie zaspanego żółwia różdżkę z komódki i ruszyłam na dół. Spojrzałam przelotnie na Petunię, która nic sobie nie robiąc z mojej obecności zajadała śniadanie, a ja poszłam w jej ślady. Ziewnęłam ponownie, tym razem już starając się nie otwierać szeroko szczęki.
    -I co teraz mamy robić?- spytałam. - Jest dopiero w pół do jedenastej.
    -Zaraz jedziemy - odpowiedziała mama. - Dzisiaj zaczynam wcześniej - dodała rozjaśniając sytuację.
    -Ach.. No dobrze - zgodziłam się. Ruszyłam powoli w stronę drzwi łapiąc po drodze sweter z krzesła i wrzucając na nogi wygodne trampki i niezbyt starannie je zawiązując. Wyszłam za mamą do samochodu taszcząc kufer. Nierozsądnie było lewitować go przed domem, gdzie mogliby zobaczyć to wścibscy sąsiedzi. Włożyłam kufer do bagażnika i usadowiłam si,ę na przednim siedzeniu.
    Kiedy w końcu dotarliśmy na dworzec czule pożegnałam się z matką i upewniwszy się, że żaden nieproszony mugol się na mnie nie gapi przeszłam przez barierkę miedzy peronem dziewiątym i dziesiątym. Na peronie dziewięć i trzy czwarte, aż raziło magią. Express Hogwart-Londyn już czekał na zniecierpliwionych uczniów, a w tym momencie było ich niewielu. Pojedyncze osoby żegnały się bardzo wylewnie z rodzicami. Przypatrywałam się temu całemu rozgardiaszowi kiedy poczułam, że ktoś na mnie wpada. Opadłam na ziemie, a osoba która mnie wywróciła jakimś cudem trzymała się na nogach.
    -Co do... Black?! - wrzasnęłam na niewątpliwie przystojnego bruneta, który patrzył na mnie jak na jakiegoś strasznego potwora, który chciał go zjeść. - Możesz mi powiedzieć co ty, do jasnej anielki, robisz?!
    -Ja.. Bo.. To znaczy... Hej, Ruda! -wyjąkał przerażony Black. - Zamierzasz tak leżeć, czy sprawisz mi tę łaskę i wstaniesz?- popatrzyłam na niego z udawanym oburzeniem i wstałam nie przejmując się tym, że z każdym moim ruchem boleśnie stawałam mu na stopach. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
    I w tedy go zobaczyłam. Żegnał się z niższą od siebie matką i ojcem podobnego wzrostu. Miał potargane włosy, tak jakby przed momentem zszedł z miotły. James Potter zwrócił się w moją stronę uśmiechając się szczerze. Odwzajemniłam gest. Tak, stara Evans umarła pod koniec szóstej klasy. Polubiłam Jamesa, można powiedzieć, że staliśmy się swego rodzaju przyjaciółmi. Wreszcie po jakichś dziesięciu sekundach uświadomiłam sobie, że się gapie. Ktoś obok mnie parsknął śmiechem przypominającym szczekanie. Popatrzyłam się na niego i również parsknęłam śmiechem. Ten osobnik roztaczał wokół siebie wspaniałą aurę. Rozglądnęłam się znów szukając znajomej twarzy. Chyba jeszcze trochę za wcześnie.
    -Black, idziemy do przedziału? - spytałam chłopaka patrzącego zalotnie na jakąś szóstoklasistkę.
    -Co? - spytał niechętnie odrywając wzrok od przeciętnej urody dziewczyny. -Ach, tak. Tak, chodźmy.
Rzuciłam niewerbalne zaklęcie na mój kufer i spokojnie przelewitowałam go sobie przed nosem. Już miałam wchodzić do przedziału kiedy niejaki Syriusz Black dogonił mnie i wyprzedził w drzwiach co spowodowało, że ręka niebezpiecznie mi się zatrzęsła i kufer wylądował na moich nogach. Syknęłam cicho wychodząc spod ciężaru bagażu.
    -Och, dziękuje dżentelmenie, że ustąpiłeś mi miejsca w drzwiach - powiedział dygając jak dama.
    -Ależ to dla mnie zaszczyt -powiedział tonem arystokraty.
    -To teraz, milordzie, mógłbyś pomóc damie w opałach?-spytałam wskazując na kufer leżący u moich nóg.
    -To dla mnie szczyt rozkoszy, pani - powiedział kłaniając się lekko i wniósł ciężki pakunek po schodkach.     -Co ty tam targasz?-spytał zdyszany.
   -Nic takiego... Tylko same potrzebne rzeczy - dodałam z huncwockim uśmiechem, którego nawet Huncwoci mogliby mi pozazdrościć. Łapa odwzajemnił gest odsłaniając swoje śliczne, równe ząbki, które tak bardzo chciałam zniszczyć swoją pięścią. - To może znajdziemy jakiś wolny przedział, Łapciu? - spytałam od niechcenia. Syriusz dostał napadu niepohamowanego kaszlu.
    -Łapciu?! ŁAPCIU?! Ł a p c i u?! Ł A P C I U?! - pytał sam siebie nie wierząc własnym uszom. - Evans, zaczynam się ciebie bać.
   -Mów mi per Śliczna Nieposkromiona Oazo Spokoju I Mądrości- mówiąc to Łapa dostał kolejnego ataku tym razem śmiechu i ruszyliśmy szukać dogodnego dla nas przedziału. Kiedy już takowy znaleźliśmy wyszliśmy nadal się śmiejąc i ruszając przed pociąg, aby powitać naszych przyjaciół.
    Pierwszy dopadł nas James witając się z nami i tym razem (o dziwo) nie powiedział swojego słynnego "Evans, umówisz się ze mną?", co bardzo mnie ucieszyło. Łapa poszedł go zaprowadzić do naszego przedziału, kiedy coś od tyłu zaczęło mnie łaskotać. Z trudem odrzuciłam ręce bojąc się jakiegoś ataku kosmitów i kiedy odwróciłam głowę zaśmiałam się.
    -Witaj Gabrielle! A ja myślałam, że to jakieś złe, przeklęte stworzenia z Marsa chcą mnie zabić.
  -Pffss- fuknęła. - Chyba, aż taka brzydka nie jestem, skoro mylisz mnie z pomarszczonymi kosmitami? - prychnęła kładąc ręce na krzyż i tupiąc nogą. Jej usta przypominały teraz poziomą kreskę co dodawało jej czystej mcgonagallowości. Od skoczyłam od niej z udawanym strachem, przez co walnęłam w kogoś za mną, a tym kimś okazała się być Maggie.
-Ty bara.. Lily! - zawołała radośnie na mój widok i popatrzyła na Gabrielle i lekko się wzdrygnęła.
-Profesor Mcgonagall? Co pani robi w Londynie?- spytała z miną pełną udawanego przerażenia.
-Szukam Blacka i Pottera, żeby im wlepić szlaban za to, że chcą przyjechać do szkoły- powiedziała nieźle naśladując jej głos.
-Jak najbardziej popieram, pani profesor - powiedziałam unosząc rękę ku górze. Parsknęłyśmy śmiechem i wpadłyśmy sobie w objęcia. Wyjaśniłam im mniej więcej gdzie jest przedział i czekałam dalej na chłopaków.
Wkrótce pojawił się Peter i przywitaliśmy się. Nigdy nie byliśmy ze sobą blisko, ale był moim dobrym kolegą. Po chwili doszedł do mnie Remus i przywitaliśmy się tak jak na przyjaciół przystoi. Byliśmy nimi odkąd dowiedziałam się o jego przypadłości.
    Razem poszliśmy do naszego przedziału, kiedy po raz kolejny na kogoś wpadłam.
    Po drodze natknęłam się na Severusa. Złapał moją dłoń, ja ją wyszarpałam. Nie był dla mnie przyjacielem. Nigdy. Tylko udawał... Odeszłam nawet na niego nie patrząc. Remus przechodząc obok niego trącił go ramieniem.
     Otworzyłam drzwi do naszego przedziału, a tam już na dobre rozpoczęła się konwersacja. Usiadłam na swoim miejscu przy oknie koło Gabi. Ta popatrzyła się na mnie znacząco i zaczęłyśmy się śmiać. Wszyscy popatrzyli na nas i razem, jak jeden mąż, zaczęli się śmiać razem z nami. Nie wiem dlaczego, ale jak Bonnet zaczęła się śmiać, to wszyscy, choćby nie wiem jak parszywy mieli humor, będą się śmiać, aż ona nie przestanie. Była strasznie pozytywną osobą.
 Gdy już Gabrielle brakło tchu zapatrzyłam się w okno. Nie to żeby mnie jakoś bolały słowa z jego ust "szlama", ale to że chce przyłączyć się do śmierciożerców zniszczyło naszą przyjaźń bezpowrotnie. Jeszcze długo myślałam nad naszymi wspólnymi dniami spędzonymi na przykład nad robieniem eliksirów.
    - Lily! Lily! LILY! - wrzeszczał James.
    -Co, pali się?! - spytałam i spojrzałam wprost w jego oczy. Nie słyszałam, co mówi, tylko się gapiłam. W końcu odwróciłam głowę i spojrzałam na Maggie, która uśmiechała się do Bonnet znacząco.
    Dalszą część podróży umil nam Black, który skutecznie nasz rozśmieszał. Popatrzyłam przez okno, za którym już zaczęło się ściemniać. Pociąg mknął teraz między polami. I zobaczyłam TO. Biegło tak szybko, jak jechał pociąg. Tym razem już nie takie delikatne smugi muskały powietrze. Dynamiczne stworzenie przypominające teraz konia biegło ledwie dotykając trawy. Spojrzało na mnie i zobaczyłam te piękne niebieskie oczy. W niebieskich tęczówkach igrało błękitne niebo i najczystsze z możliwych mórz. Źrenice były duże i okrągłe. Kiedy już pomału się w nie zatapiałam znikły. Znikły, a wraz z nimi znikło całe stworzenie. Popatrzyłam lekko omdlałym wzrokiem na wszystkich i gdy usłyszałam jak przez mgłę słowo "quidditch" wzdrygnęłam się i potrzepałam głową, jakbym chciała zrzucić z siebie to otępienie.
Przebraliśmy się w szkolne szaty i już nasza ostatnia podróż do Hogwartu po wakacjach się skończyła. Wsiedliśmy grzecznie do powozów i pojechaliśmy w stronę szkoły. Usłyszeliśmy tradycyjne "pirszoroczni za mną" i pomachaliśmy w tamtym kierunku.
~,~
WSPOMNIENIE
Testrale. Były poniekąd straszne, ale i piękne. Widziała je. Miała to nie szczęście zobaczyć śmierć. Zobaczyła jak odchodzą jej rodzice.
Jak to jest kiedy umierają ci rodzice? Pewnie nie bardzo przyjemnie. Ano nie bardzo. A jak owi rodzice umierają na twoich oczach?
Była piękna słoneczna środa. Pewnego lata państwo Bonnet wraz ze swoją dziewięcioletnią córeczką wrócili do domu. Byli bardzo szczęśliwi. Mieli wspaniałą rodzinę, dom, pracę jako dobrze znani i cenieni aurorzy.
Spokojnie przeszli do swojego przytulnego salonu, a mała Gabrielle zaraz za nimi. To, co tam zobaczyli kompletnie ich zaskoczyło. 
Sam Lord Voldemort wybrał się, aby zabić jednych z najbardziej cenionych poskramiaczy jego samego i jego zwolenników. Zanim pan Bonnet zdążył wyciągnąć różdżkę został zaatakowany zaklęciem Cruciatus. Krzyk rozdarł ciszę. Pan Bonnet oberwał jeszcze klątwą, która rozcięła mu piersi. Kiedy powietrze przecięła zielona smuga, pani Bonnet chwyciła córkę i teleportowała się. Kiedy mała Bonnet już myślała, że chociaż zostanie jej najbardziej kochana matka i już mieli deportować się w Ministerstwie Magii matka została uderzona ostatnim zaklęciem. Voldemort nie pozwoli, nie pozwoli, aby owa kobieta została żywa. Była zbyt wielkim niebezpieczeństwem. Skierował różdżkę tam, gdzie właśnie znikała pani Bonnet. Gabrielle usłyszała krzyk, gdy już byli na pozór byli bezpieczni w gmachu ministerstwa. Nie dość, że była rozszczepiona to przez całą długość jej ciała biegła jedna, głęboka rana. Zapadała się w otchłań. Zdążyła jedynie cichutko wyszeptać "kocham cię" do swojej córki i już nigdy więcej nic nie powiedzieć. Było za późno. Przez głowę, brzuch, do prawego uda była jakby pęknięta, a druga noga była rozszczepiona. Dziewczynka postanowiła się zemścić i będzie jak najlepiej dbać o życie, jakie podarowała jej matka. Na zawsze będzie pamiętać ostatnie, czułe spojrzenie oczu jej matki, zepsute przez grymas bólu. Zawsze będzie pamiętać śmierć ojca. Zawsze będzie ich kochać równie mocno. Będzie darzyć ten dzień czcią i zawsze będzie go wspominać. Na zawsze pamiętać i nie spocznie póki nie zada dostatecznej krzywdy oprawcy.
ZAWSZE
~,~ 
GABRIELLE BONNET
  Czuła ten ból, kiedy patrzyła na testrale. One przypominały jej o matce i ojcu. Ale przecież jest w Hogwarcie powinna się cieszyć! Tak... To będzie wspaniały rok. Wsiadła za innymi i potknęła się o stopień. Wpadła prosto na Black'a. Wszyscy dookoła zaczęli się śmiać, wraz z nią. Chłopak podał jej rękę, aby pomóc jej wstać. Zadrżała od dotyku jego skóry. Ale to nie był chłopak dla niej. To ostatni rok, a potem zapomni. To zwykłe zauroczenie, z czasem minie. Zakryła zmieszanie śmiejąc się perliście. Usiadła jak najdalej od Black'a, lecz tak, aby nie budzić podejrzeń. 
    Nikt nie interesował się jej życiem prywatnym. Wszyscy myśleli, że jest taką chłopczycą, która nie ma uczuć i  może tylko pomagać innym i nawet odpowiadało jej to. Przecież ona nie jest najważniejsza. Miała swoje tajemnice, jak każdy. Tylko, że ona chyba już przekroczyła limit tajemnic, ale wstydziła się komuś o tym powiedzieć. Nie chciała, aby Black ją zranił. Nie był z żadną dziewczyną dłużej niż dwa tygodnie. Ale ona widziała w nim więcej niż tylko przystojnego rozrabiakę. Był wspaniałym przyjacielem.
    Jej przyjaciele chyba nawet nie wiedzą, że jest sierotą...
    Brak użalania się nad sobą, Gabrielle Bonnet! Jesteś, kim jesteś i nie będziesz żałować tego co masz!
 Pojechali spokojnie ciągniętym przez testrale powozem prosto do wysokich i odrobinę wiejących grozą bram Hogwartu. To był jej dom. Dom, który był dla niej oazą szczęścia. Miała tam swoją zawsze samodzielną Lily i śliczną Maggie. Kochała je tak bardzo! Miała tam Black'a którego potajemnie wielbiła, miała Potter'a, który był dla niej jak brat. Był jeszcze Remus, który zawsze służył dobrą radą oraz Peter, z którym mogła miło pogawędzić. Black powtarzał, że uczepił się jak rzep psiego ogona (tia... PSIEGO) i jest tak natrętny, że robi się to nie do wytrzymania, ale ona uważa, że jest bardzo miły i wesoły. Nie widzi w nim nic złego.
     Przekroczyli próg Sali Wejściowej, która była tak ogromna jak co najmniej dziesięć jej domów. Całą grupą weszli do Wielkiej Sali, która była jeszcze większa.
     Cała uroczystość nie różniła się od wszystkich innych. Cały czas wydawało jej się, że coś w tym wszystkim jest nie tak... Po kilku minutach zorientowała się, że nie ma większości nauczycieli! Dyrektor siedział podczas uczty z zamyśloną miną, a jego oczy zapatrzone były... w nią! Czy to nie dziwne?
    Po zakończonej uczcie udała się z Lily i Maggie prosto do dormitorium nie zważając na to co mówią kochane przyjaciółki. Usiadła na łóżku i popatrzyła na dziewczyny wyczekująco.
    -Co tak wiercisz w nas ten swój przeklęty wzrok?- spytała w końcu Morgan, która nie znosiła, kiedy ktoś się w nią gapi, a szczególne jeśli robiła to Gabrielle Bonnet.
    -Coś się stało, tylko nie wiem co! - poskarżyła się niebieskooka.
~,~
LILY EVANS
    Szłyśmy spokojnie na śniadanie, gawędząc przy tym o wszystkim i o niczym, kiedy dogonili nas Hunwoci.
    -Hej Lily, hej Gabrielle, hej Meggie - powitał nas wesoło Syriusz radośnie nas omijając.
    -Witajcie, panie - dodał Remus goniąc Black'a. Dziko wymachując ramionami spadł na Łapę. Peter obszedł nas i z uśmiechem na ustach skinął głową, następnie pomagając wygramolić się chłopakom z siebie.
     -Cześć dziewczyny - powiedział James patrząc się na każdą z nas. Jego orzechowe oczy były w tym świetle poranka tak cudowne, że nie wyobrażałam sobie, by mogły być jeszcze piękniejsze. Chłopak przyglądał mi się z huncwockim uśmiechem, a ja uświadomiłam sobie jak dziwne muszę wyglądać z tym nieokreślonym wyrazem w oczach. Oderwałam wzrok od jego tęczówek i poszłam dalej w stronę Wielkiej Sali. Wszystko wyglądał jak zwykle: sok dyniowy, naleśniki, Prorok Codzienny...
     -Lily, co się stało? - spytała z troską Maggie widząc łzy w moich oczach.
   -Kolejny atak na mugoli?-spytała przerażona Gabrielle, a ja pokiwałam głową twierdząco. Bonnet siłą wyrwała mi gazetę i zaczęła czytać. Z każdą chwilą jej mina stawała się coraz mniej wesoła, aż zakwitła na jej buzi pustka. Całkowita próżnia.
   -Gabrielle...- zaczęłam mówić, kiedy dziewczyna drżącą ręką odłożyła gazetę.
   -Co się stało?-zapytał Syriusz ostrożnym tonem.
   -Zabili mojego dziadka - odpowiedziała Bonnet całkowicie bezbarwnym tonem, który mnie przeraził. W jej oczach nie było ani jednej łzy, tylko pustka. Pustka wypełniała jej wszystko: duszę, oczy, głos i serce...

"W momencie śmierci bliskiego uderza człowieka świadomość niczym nie dającej się zapełnić pustki" ~Józef Tischner

Smutek- Objawia się on poprzez przygnębienie oraz mniejszą energię. Smutek jest uważany za przeciwieństwo szczęścia. Bywa utożsamiany z żalem, nędzą i melancholią.

"A więc wreszcie prawda. Leżąc z twarzą wciśniętą w zakurzony dywan, w tym samym gabinecie, w którym kiedyś, jak sądził, poznawał tajemnice zwycięstwa, Harry zrozumiał, że wcale nie miał przeżyć. Miał rzucić się posłusznie w ramiona Śmierci, zrywając w ten sposób ostatnie więzi Voldemorta z życiem. Gdy po tylu wysiłkach stanie wreszcie naprzeciw Voldemorta i nie uniesie różdżki, by się bronić, nadejdzie oczekiwany koniec i stanie się to, co miało się stać w Dolinie Godryka: żaden nie będzie mógł żyć, żaden nie przeżyje."
J. K. Rowling, Harry Potter i Insygnia Śmierci