czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział trzeci, czyli "Evans, umówisz się ze mną?".

Cześć, kochani! Zapraszam do pierwszego rozdziału po mojej przerwie! Życzę kochanej Lily w przed dnień urodzin wszystkiego co najlepsze i, oczywiście, jak najwięcej Jamesa ;-). Rozdział baaardzo krótki, ale cóż zrobić ;/.  Rozdział jest dla Luthien, która narzekała na brak Jamesa - proszę, chyba jest do na tyle, że powinno Cię zadowolić ;-) Jasne, że będzie go jeszcze więcej, ale wszytko w swoim czasie, Lily ma nie tylko jego na głowie. Rozdział zakończył się... no, doczytajcie xD Ja się teraz śmieję złośliwie na Wasze smutne z niewiedzy serduszka. Ależ jestem zła! To wręcz karygodne! :-D
Trzeba jeszcze dodać, że świętujemy 1000 odwiedzin bloga (w tym momencie 1060)! Składam sobie gratulacje, za tez wynik (ależ jestem zła dzisiaj) i Wam, moi drodzy czytelnicy, że jesteście i nabiliście już TYSIĄC wyświetleń. Teraz założę licznik i będę się tym chwalić ;-P
GABBY 

~,~
GABRIELLE BONNET
  -Zabili mojego dziadka - odpowiedziała Bonnet całkowicie bezbarwnym tonem. W jej oczach nie było ani jednej łzy, tylko pustka. Pustka wypełniała jej wszystko: duszę, oczy, głos i serce. Czuła, że pozostała sama w tym okropnym świecie pełnym zła i jadu Voldemorta. Prawie widziała jak jej serce zapełnia się żalem, którego już nigdy się nie pozbędzie. W jej wnętrznościach powstał potwór, który pożerał ją od wewnątrz i nie pozwalał oddychać. Poczuła chęć rozerwania wszystkiego dookoła i zmiażdżenia wszystkich, którzy w tym momencie byli choć odrobinę szczęśliwi. Potwór zawył z bólu. Jak to jest, że wszystkich których kochała musieli ją opuścić? Jak to jest, że właśnie ona musi cierpieć za wszystkich. Bo co? Bo nazywa się Gabrielle Bonnet? To jakieś przeklęte imię, którego trzeba się pozbyć, bo jest brudne i nieczyste? Potwór zaczął pożerać powietrze z jej płuc. -Muszę się przejść - zamruczała pokazując ręką w nieokreślonym kierunku i skierowała się w stronę drzwi. James poderwał się z miejsca, ale Lily go powstrzymała. Jak potwór już od niej odejdzie to na pewno jej podziękuje. Pragnęła teraz odrobinę samotności...
    Usiadła pod drzewem, które miało już kilka rudych i złotych liści. Popatrzyła na Zakazany Las. Wyobraziła sobie, że z gęstwiny drzew i krzewów wyłania się jej kochany dziadek. Ten sam radosny, wesoły i zawsze tylko jej dziadek. Zobaczyła jego idealnie wypolerowane guziki przy marynarce i siwe włosy do ramion. Widziała jego dumny chód i roześmianą, pucołowatą buzię. Ale dziadek znikł. I teraz dopiero zdała sobie sprawę, że już nigdy go nie zobaczy. Nigdy już nie dostanie budującego listu, nigdy nie podniesie jej dobrym słowem i wspaniałą radą. To koniec. Już go nie ma. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza, która skapnęła na jej bezwładnie powieszoną na kolanie rękę. Zobaczyła przez zasłonę z powstrzymywanych łez czarny, psi nos, który otarł kropelkę. Uśmiechnęła się pod nosem i poklepała miejsce obok siebie. Jeden liść oderwał się od drzewa i podmuch delikatnego wiatru ostrożnie położył go na przejrzystej powierzchni jeziora, a ta pofalowała lekko. Pies zmienił się w osobę. Jedyną osobę jaką potrzebowała teraz mieć przy sobie. Oparła głowę o jego ramię i spojrzała na wierzbę bijącą, która z oburzeniem strzepywała z siebie rudą wiewiórę. Uśmiechnęła się delikatnie widząc uparcie sprytnej wiewiórki. W końcu ruda koleżanka dała za wygraną i podnosząc dumnie ogon skierowała się do innego drzewa.
  -Zostałam całkiem sama - powiedziała, a potworek zaczął gryźć ją od środka. Podniosła głowę z jego ramienia. Popatrzyła w tęczówki Syriusza i uśmiechnęła się gorzko.
  -Nie jesteś sama.... Masz nas - powiedział cicho Syriusz wskazując na siebie. Zapadła cisza. Ciężka niedająca spokoju cisza.
  -On umarł przeze mnie -dodała ze łzami w oczach. - Zapomniałam o jednym ważnym zaklęciu obronnym. Wszystko to moja wina.
  -Nie zgadzam się, to nie jest twoja wina! To ci źli ludzie, którzy karmią się śmiercią!
  -Dziękuję, Syriuszu - powiedziała cicho. - Dziękuję, że jesteś - powiedziała szeptem i nachyliła się lekko nie mogąc się powstrzymać.
~,~
LILY EVANS
    Kiedy kończy się życie?Tego nie wiem. Wiem jednak, że na pewno nie kończy się w dniu śmierci i nie zaczyna z dniem narodzin. A przynajmniej nie to życie, które znamy. Twierdzę, że śmierć jest nowym początkiem. Początkiem czegoś, czego mogę tylko się domyślać. Codziennie umierają tysiące ludzi. Czy dlatego powinna codziennie żałoba po zmarłym? Z każdym dniem, na tym świecie, pojawia się nowe dziecko. Czy z tego powodu powinniśmy się nieustannie radować? Dlaczego, właściwie, świętujemy datę swych urodzin? A co z osobami, które w ten dzień zabiera do swych zimnych objęć śmierć? Osoby, które żyją w smutku po tym człowieku? Dlaczego nie ciszą się jak to się działo dawniej?
   Śmiech płynie strumieniami radości z jego ust. Śmierć niesie mu radość. Nie... To ból, jej najlepszy przyjaciel, który często towarzyszy mu w codziennej pracy. Śmierć lubi zaskakiwać, on lubi ją nosić na rękach i klęczeć przed jej wielkością. Śmierć też kiedyś go zabierze. Ale nie teraz. Teraz są razem i niosą światu zło, którego ktoś będzie musiał się wyzbyć. Kto to będzie? Jakiś bohater? Skądś go zna...    Ale, co to? Śmiech staje się coraz bardziej głośny. Wszystko umilkło. Tylko śmiech. Radość z zadawania cierpienia.
    Stara ręka trzyma rękę młodą. Dziadek trzyma wnuka. Ale mała rączka się starzeje, a stara robi się młoda. Rolę się zmieniły. Jak to się stało? Ktoś żyje i ktoś umiera. A na miejsce zmarłego pojawia się nowy człowiek. I tak jest w kółko. Jak wyjść z tego okręgu? To nieuniknione. Czas. Ktoś się rodzi i ktoś umiera. Płacz dziecka zastępuje śmiech zmarłego. Co w świecie ma się wydarzyć? Za milion lat nikt nie będzie nas pamiętać. Na świecie będzie coraz więcej zmarłych i coraz mniej żywych.


~,~
   Tydzień minął pod znakiem zadań domowych, ciągłych przypomnieniach owutemach i ogólnego niezadowolenia z powrotu do nauki. Gabrielle w zastraszającym tempie pozbywała się smutku i żalu. Oczywiście, minęło jeszcze dużo czasu, nim dziewczyna na nowo zapełniła swoje serce radością. Coraz więcej się śmiała, a my cieszyliśmy się, że już, może nawet niedługo, powróci nasza, stara Gabrielle. Unikaliśmy przy niej rozmów o rodzinie i wakacjach. Coś przed nami ukrywała. Tylko co?
~,~
  -BLACK?!
  -Słucham - uśmiechnął się do mnie spokojnie chłopak.
  -Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, co to jest?!- krzyknęłam wskazując na swoje łóżko.
  -To moja zguba... Doprawdy, nie mam pojęcia skąd to się tutaj wzięło..- mruknął Łapa i otrzymał porządne uderzenie w tył głowy. -Dobra, już idę! Jesteś niemiła! - rzekł smutno i powolnym krokiem oddalił się z pomieszczenia.
  -Gramy w szachy? - usłyszałam za plecami. Aż podskoczyłam ze strachu.
  -Nie wytrzymam! Trzymajcie mnie... To jest dormitorium dla dziewczyn! DZIEWCZYN! D z i e w c z y n! Czego wy w tym nie rozumiecie? - zadałam retoryczne pytanie Lupinowi.  -Co to, jakiś dworzec kolejowy? Wchodzicie tu bez niczyjego pozwolenia. Może niedługo do łazienki będziecie nam wchodzić?
  -Bardzo chętnie - powiedziała głowa Jamesa wystająca zza szafy.
  -No, nie! Jeszcze ten! Gdzie jest Glizdogon?
  -Tutaj! - dobiegł do mnie głos Petera spod łóżka Maggie, gdzie znajdowały się nasze słodycze. -Ładna kolekcja - dodał z huncwockim uśmiechem, gramoląc się spod łóżka.
  -Ja oszaleję - złapałam się za głowę i runęłam na łóżko. Huncwoci chórem krzyknęli "NIE!", ale było już za późno. Usłyszeliśmy głośne "miał" pochodzące od kota Mary Mcdonald. 
  -Wiej! Jeśli cię złapie, to umrzesz w ciągu dwudziestu czterech godzin. - powiedział niespokojnie Remus, a ja już uciekałam z dormitorium, kierując się w stronę mojego drzewa niedaleko jeziora. Jak to dobrze, że ten kot nie potrafi mówić. Och, pewnie wymyślałaby w tym czasie 101 sposobów, w jaki można zabić Lily Evans. Nikt nie wiedział skąd takie oddanie zwierzakowi. Skrzywiłam się lekko pędząc oświetlonym przez letnie słońce, które jak gdyby prosiło o pozwolenie dostania się do murów Hogwartu.
  ~,~
    Biegłyśmy szybko w stroną sali do Obrony Przed Czarną Magią spotkać się z panem Gibbsem. Gabrielle i Maggie starały się mnie dogonić. Pędziłam jak oszalała i gdyby pochodnie nie były magiczne na pewno przestałyby się palić od podmuchów powietrza.
    Zdążyłyśmy. Profesora Gibbsa jeszcze nie było. Oparłam się zdyszana o zimną ścianę i spojrzałam na grupkę Krukonów, którzy patrzyli ze zdumieniem na moją czerwoną buzię. Myślą, że mogłabym się spóźnić? Nie ma mowy!
    Profesor Gibbs otworzył drzwi, a my wkroczyliśmy do wnętrza sali. Pokój był pełen mrocznych stworzeń w klatkach i dziwnych znakach na ścianach. Wszystko było ciemne: czarne zasłony, uniemożliwiające dostęp światła do środka, ławki w ciemnym odcieniu drewna i ściany, które w przygaszonym świetle oliwnych lamp wydawały się być oblane smołą. Szata pana Gibbsa też nie była w odcieniu lekkiej czerni hogwartskich szat. Była o wiele ciemniejsza. Usiadłam w ławce z Remusem i uśmiechnęłam się ciepło. Mój przyjaciel odwzajemnił gest.
    Monotonny wykład niezrozumiały dla większości uczniów w pomieszczeniu dudnił grubym basem po wnętrzu mojej czaszki. Po kilku słowach i groźnym światełku w jego oczach zaczęły wstrząsać mną nieprzyjemne dreszcze. Popatrzyłam po klasie szukając wyjaśnienia. Nikt nie zdawał się czuć tego co ja. Spojrzałam za siebie i dostrzegłam przerażony wzrok orzechowych tęczówek. Dlaczego tylko my to czuliśmy? Pan Gibbs dzierżył w rękach ciemny patyk. A może to tylko cień jego smolistej szaty? Po przyjrzeniu się temu bliżej stwierdziłam, że przypomina raczej sierp lub mroczną laskę. Między mną, a resztą klasy wyrosła niewidzialna bariera. W kącikach moich oczu pojawiły się cienie, które tylko troszkę pogarszały widoczność. Monotonne słowa profesora zmieniły się w jeszcze bardziej dudniące. Zaczęły zagłuszać wszystko dokoła. Jego oczy lśniły czerwienią i wpatrywały się we mnie i w Jamesa z złowieszczą rządzą. Wstaliśmy oboje jak na komendę i udaliśmy się w stronę Gibbsa. Złowrogie ciernie z długimi jak sztylety kolcami zagradzały nam drogę powrotną i odcięły dostęp do drzwi. Mimowolnie dalej stawiałam kroki. Moje ciało nie słuchało mózgu, który dawał znaczące sygnały ostrzegawcze. Profesor uśmiechnął się obrzydliwie i nasze ciała spowiła delikatna mgła. Zobaczyłam przez zasłonę wyraźne smugi, teraz jakby ostrzejsze i bardziej białe. Stworzenie odwróciło się i gdybym mogła, na pewno bym krzyknęła. Piękne błękitne oczy zniknęły, a na ich miejscu pozostały puste oczodoły wypełnione krwią, która pachniała metalicznym, choć też trochę leśnym zapachem. Krew słynęła po łbie i szyi zwierzęcia i kapnęła pod moje stopy. Po policzku spłynęła łza, spowodowana tą smutną i żałosną zarazem sceną. Cosiek rozpłynął się pokazując mi leżącego na ziemi Jamesa. Próbowałam mu pomóc i schylić się nad nim, lecz moje ciało przestało mnie słuchać. Krew stworzenia stała się krwią Jamesa. Moja głowa odwróciła się w miejsce gdzie miał być pan Gibbs. Ale jego nie było. Stał przede mną PRAWDZIWY Lord Voldemort. W mojej głowie pojawił się kwiat lęku, który rozkwitał z każdą sekundą patrzenia na bladą twarz wrogiego człowieka, który uczynił wiele zła na świecie. Tak wiele, że aż kwiat strachu pogrążyłby się w rozpaczliwym lęku. Wtedy na szczęście zemdlałam. A może na moje nieszczęście?
~,~
    Od kilku minut, razem z Jamesem u mojego boku, opowiadaliśmy profesorowi Dumbledore'owi co wydarzyło się podczas lekcji. Inni uczniowie mówili, że dziwnie się zachowywaliśmy, ale nie na tyle podejrzanie, aby coś wywnioskować. Zamknęłam oczy starając się nie mówić o dziwnym Cosiu, który ostatnio mnie nękał. Coś mi mówiło, aby zostawić to dla siebie. Przynajmniej na razie. Świadkowie tego wydarzenia mówili, że dopiero widzieli co było naprawdę w momencie gdy James upadł na ziemię, a zaraz po nim ja. Potter chodził naburmuszony, że to on pierwszy skapitulował. Gdyby nie przerażała mnie wizja Voldemorta w szkole, pewnie śmiałabym się z mdlejącego Jamesa. Choć ja upadłam nieświadoma ze strachu, a mój towarzysz z okropnego bólu.
    Dowidziałam się, że pana Gibbsa nie miało być w szkole, lecz ktoś powinien być na jego zastępstwo. Dyrektora nie było w tedy w szkole i Voldemort musiał się poszyć pod naszego prawdziwego profesora.
  -Czy macie mi coś jeszcze do powiedzenia - zapytał dyrektor patrząc się jak gdyby od niechcenia na mnie. Przeraziłam się, że zaraz coś wypaplam, ale za Dumbledore'm zmaterializował się mój koniopodobny towarzysz. Oczy miał już na miejscu i uśmiechał się do mnie nimi. Pokręciłam w odpowiedzi głową, a poczciwy staruszek rzucił nam zmarszczony uśmiech i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
~,~
    Dni spędzone w szpitalnym łóżku spędzałam głownie na rozmowach z Jamesem, który za wszelką cenę starał się głupio nie zachowywać w moim towarzystwie, ze względu na ponure wydarzenia. Wszytko działo się jakby ciążyła na nas jakaś zła passa, która przyjęła sobie na cel utrudnić nam życie. Czas spędzony z Jamesem wydawał mi się niezbyt dobrą perspektywą, gdyż czułam, że tradycyjnie będzie zachowywał się jak kretyn. Tym bardziej żaliłam się nad swym losem, że będziemy prawie  cały czas sam-na-sam. Musiałam przecież wyganiać przyjaciół ze Skrzydła, bo pod koniec roku czekały nas trudne egzaminy.
    Lecz okres z Potterem wcale nie okazał się być zły. Chyba nawet zaczęłam w tedy odnajdywać w nim przyjaciela. Naprawdę miło spędzaliśmy czas. Dowiedziałam się wiele o quidditchu, a on poznał tajniki życia mugoli. Najpierw z lekkim skrępowaniem opowiadałam o dzieciństwie, ale po krótkim czasie nawijałam bez przerwy z nieustępującym uśmiechem na ustach. Kilka razy zdarzyło się tak, że kończyłam swoją opowieść, a Rogacz z rozkoszą na twarzy dalej mi się przyglądał. Panowała w tedy niezręczna cisza, której żadne z nas nie chciało przerywać. Jego oczy w tamtych momentach świeciły orzechowym blaskiem, a ja pewnie upadłabym z wrażenia, gdybym nie siedziała na łóżku. Nie wiem kiedy, ale zaczęłam spoglądać na niego nie jak na wroga, ale jak na przystojnego przyjaciela. Przestała mi przeszkadzać jego fryzura, którą jego ręką ciągłe mierzwiła. Z przerażeniem odkryłam, że wyglądało to nawet dość pociągająco. Nie widziałam już w nim aroganckiego, zarozumiałego, chamskiego, świńskiego, denerwującego, buraczanego, pajacowatego, debilnego, downowatego, kretynowatego, dupkowatego palanta. Okazał się być naprawdę miłym facetem.
    W dniu naszego wyjścia ze Skrzydła Szpitalnego oboje byliśmy radośni. "Wreszcie wolni!" - wołał mój mózg, kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia. Kierowałam się za Jamesem, który szedł skrótami. Nagle w bocznym korytarzu, zatrzymał się i odwrócił twarzą do mnie. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu oraz pożądania. Poprawił włosy i wypuścił skrywany uśmiech na wolność. Przełknęłam ślinę i spojrzałam w jego oczy.
  -Em.. Lily? Czy mogę..?  -wyjąkał z trudem i przyjrzał mi się uważnie. 
    Nachylił się nade mną lekko. Serce biło mi tak mocno, iż miałam wrażenie, że wyskoczy. Zatopiłam się jeszcze bardziej w cudownych oczach Rogacza. Zadarłam głowę do góry i przybliżyłam się delikatnie. James nie wytrzymał i pociągnął mnie za warkocz. Dotknął swoimi ustami moich ust. Miały cudowny smak malin. Westchnęłam cicho co uznał za zaproszenie i pocałował mnie mocniej. Poczułam jak się unoszę, a nic poza mną i jegomościem przede mną straciło jakiekolwiek znaczenie. I ja oddałam pocałunek, który był delikatny, a zarazem namiętny. Czułam jego zapach w swoich nozdrzach. Poczułam jak brakuję mi tchu, ale wiedziałam, że gdybym wtedy umarła, nawet bym nie poczuła. Pochłaniałam każdy szczegół. Położył swoje ręce na mojej talii i objął mnie dociskając do siebie. Oparłam się o ścianę czując, że zaraz upadnę. Położyłam dłonie na jego karku i powoli złagodnieliśmy. Odsunęłam się delikatnie nie mogąc już zupełnie funkcjonować bez oddechu. Oboje dyszeliśmy ciężko, a uczucie miłego łaskotania jeszcze nie zniknęło z mojego brzucha. James chwycił delikatnie mój podbródek i zmusił bym popatrzyła na niego. Uśmiechał się z czułością i lekkim tryumfem na twarzy. Musnął palcem mój policzek i pocałował mnie w krawędź ust. Nabrałam głęboko powietrza i cudowna aura jaka mnie otaczała powoli topniała. Pocałowałam Jamesa Pottera. POCAŁOWAŁAM Jamesa Pottera. O, cholera pocałowałam Jamesa Pottera - panikowałam w środku. Otrzepałam się i popatrzyłam na cały czas uśmiechającego się Jamesa. Cofnął się o krok pozwalając mi nareszcie swobodnie oddychać. 
   James odchrząknął  i z zakłopotaniem wpatrzył się w swoje buty.
  -Em... Evans, umówisz się ze mną?

"Każdy z nas ma dwie twarze. Jed­nej aż chce się wy­mie­rzyć po­liczek a dru­giej w owy po­liczek składać pocałunki."

Pocałunek - powoduje, iż może narastać pożądanie zmysłowe u chłopca czy dziewczyny.

Całując go, skupiałam się tylko na tym, żeby nie zapomnieć oddychać.
Stephenie Meyer, Księżyc w nowiu

ZOSTAW ŚLAD!
Daj więcej motywacji do pisania leniwej autorce!!!