Czuła się dobrze z tym, że ich przyjaźń się odnowiła. Nie mogła się gniewać na Lily za to, że na nią naskoczyła, chociaż powinna najpierw się wszystkiego dopytać, a dopiero potem wyciągać konsekwencje. Jednak nie gniewała się na nią - znała ją bardzo dobrze, więc wiedziała, że Evans potrafią ponieść emocję. Nie była Remusem, który najpierw myślał, a potem mówił. Był rozsądny i spokojny. A Lilka potrafiła kierować się bardziej sercem niż rozumem. Najpierw coś robiła, a potem zdawała sobie sprawę, jakie to nosi konsekwencje.
Była też dumna z tego, że pogodziła się z Maggie. W końcu to nie jej wina, że zakochała się w Blacku. Nie wiedziała o tym, co Bonnet czuje do niego, więc miała do związku z nim pełne prawo. Nie żywiła urazy też za tę kłótnie, którą niebieskooka po części rozpoczęła. To była jej wina, że nie powiedziała o tym, iż Huncwoci
coś planują, tyle, że ona sama nie wiedziała co. Nie powiedzieli jej "tylko ze względu na to, że mogłaby ich zdradzić". Ale kisiel w szafie, to wcale nie było śmieszne, tym bardziej dla jej najlepszej przyjaciółki. Głupio było się kłócić o takie błahostki, ale na szczęście już wszystko było w porządku.
Wydarzyło się też coś niezwykłego. Gabrielle dostała list. Jego autorem była osoba, której by się na pewno nie spodziewała. Czy to oznaczało ratunek? Musiała o tym powiedzieć swoim przyjaciółkom. Tylko jak?
Była głupia, czego ona się bała? Przecież na pewno ją zrozumieją. Być może bała się tylko tego, co znajdowało się w kopercie. Ale jeszcze nie była gotowa. Przyjdzie na to czas.
Schowała kopertę pod poduszkę i zamknęła na moment oczy.
"Co to oznacza?" - myślała Bonnet. Potrząsnęła głową, wypędzając z niej złe myśli. Wstała i powolnym krokiem udała się na poszukiwanie Lily i Maggie - jej nowo odzyskanych przyjaciółek.
~,~
REMUS LUPIN
Cieszył się, że mu się udało. Mógł spokojnie stwierdzić, że to dzięki jemu się pogodziły, ale jako osoba skromna twierdził, że i bez jego udziału wszystko by się ułożyło, co oczywiście było nieprawdą.
Została mu tylko rozmowa z Jamesem. Miał nadzieję, że będzie to koniec jego "Remusowskich Pogadanek", bo mimo wszystko były bardzo męczące i trzeba było się wiele namęczyć, żeby wszystko było tak, jak należy i nikogo swoim rozumowaniem nie przytłoczyć.
Udał się więc na stadion, gdzie znajdował się Rogacz. Sobotnie popołudnia tam spędzane, to były jego najlepsze popołudnia. Takiego zagorzałego szukającego, to nawet Hogwart chyba nie widział. Lunatyk szedł spokojnym krokiem. Wiedział, że ma czas, a Potter szybko stamtąd nie wyjdzie. Wybierał najmniej złośliwe schody i z łatwością przeskakiwał te oszukane. Wybierał skróty, które najbardziej lubił.
Po jakichś piętnastu minutach doszedł do boiska, gdzie jedna osoba siedziała na ławce i obserwowała świat dookoła. Gdyby się przyjrzeć bliżej, można by dostrzec na głowie owej osoby rozmierzwione włosy, a na jej nosie czarne okulary. Remus uśmiechnął się na widok przyjaciela i przyspieszył kroku.
-No hej - zawołał wilkołak do Jamesa i usiadł koło niego na ławce, wpatrując się w dal.
-Co ty tutaj robisz? - powiedział jak wybity z transu Potter.
-Eee... Siedzę, oddycham, patrzę, słyszę... a tak ogólnie to z tobą rozmawiam - powiedział z uśmiechem. - Chciałem porozmawiać, Rogacz. To bardzo ważna sprawa jest.
-Chodzi o Evans? - spytał ze smutkiem
-Tak, o nią chodzi. I o Gabrielle też.
-Słuchaj, stary, może to źle zabrzmi, ale... Ja nie wiem o co chodzi. Przyszedłem porozmawiać z Lily o jej notatkach z historii magii...
-Przepraszam, że ci przerwę, ale mogłeś ode mnie odpisać - powiedział widocznie zazdrosny.
-Przecież wiesz, że to tylko ze względu, żeby w ogóle z nią pogadać, więc się nie fosz - wyjaśnił uśmiechnięty.
-Ale... Przecież ty nie... Podobno...
-Wiem do czego dążysz, Remi. Poczekaj tylko i mi nie przerywaj, bo ja myślę o tym samym - odpowiedział James. - Nie uwierzysz. Ja w cale nic ten-teges do Gabrielle. Ja ją bardzo lubię, ale to moja siostra, nie rodzona, ale siostra. Podszedłem do Lily i coś się we mnie... Zmieniło. Tak jakby jej widok sprawił, że stałem się całkiem kimś innym. Rozumiesz? Powiedziałem jej o Gabrielle, chociaż nie chciałem! Nie wiem jak to się stało. Może mam jakiś uraz mózgu, albo co...
-To już wiemy od dawna - zażartował Luniek, przez co oberwał od przyjaciela w głowę. - Wiesz... chyba coś słyszałem o takiej klątwie... To było coś jak...
Mutare Affectus. Trzeba coś o tym poczytać. Obiecuję, James, zajmę się tym.
~,~
GABRIELLE BONNET
Wzięła głęboki oddech i zwróciła się do dziewczyn, które siedziały z nią w Wielkiej Sali na śniadaniu. Wiedziała, że powiadomienie ich o dobrej (bądź złej) nowinie.
-Mam wam coś ważnego do powiedzenia - rzekła stremowana.
-Słuchamy - powiedziała Maggie, a Lily tylko pokiwała głową, bo właśnie jadła.
-Przyszedł do mnie list... - powiedziała Gabi, po czym zawiesiła się nie mogąc dokończyć.
-Acha, i... - poganiała ją Morgan.
-Możliwe, że będę miała się gdzie podziać. I najprawdopodobniej sprzedam stary dom dziadka. Po zakończeniu roku szkolnego wyjeżdżam do Austrii.
-Chyba żartujesz - oburzyła się ciemnowłosa, a Lily zakrztusiła się jedzeniem.
-Przyszedł do mnie list i jest on od mojej kuzynki z Wiednia. Chyba mnie zaprosiła...
-Ale to jeszcze nie jest pewne, prawda? - spytała przerażona Lily.
-Nie... Właściwie, to chciałam z wami przeczytać ten list - powiedział nieśmiało.
-Chodźmy - wstała z prędkością galopującego jednorożca Lily. Pociągnęła za ręce obie dziewczyny, nie pozwalając im nawet dokończyć śniadania.
Ruda biegła co sił w nogach, a jej najlepsze przyjaciółki nie mogły za nią nadążyć. Jak błyskawica powiedziała do Grubej Damy
Parzydełka i wleciała na schody prowadzące do dormitorium dziewczyn. Szybko otworzyła drzwi do siódmego rocznika i usiadła na łóżku, czekając aż pozostałe ją dogonią.
-Ty powinnaś się zapisać na jakieś biegi - wydyszała Maggie. Zaraz za nią stała zdyszana Gabrielle.
-Na razie, to ja czekam, aż panna Bonnet łaskawie się ruszy i da nam przeczytać ten cholerny list! - powiedział wnerwiona.
-Już ci go daję! - powiedziała spokojnie i podeszła do swojego łóżka. Wyciągnęła spod poduszki wymiętą kopertę i podała ją Evans. Ta otworzył trzęsącymi się rękoma list i zaczęła czytać:
Droga Gabrielle!
Jak się czujesz? Czy wszystko u Ciebie w Hogwarcie dobrze? Musimy się niedługo spotkać, bo muszę jak najwięcej wiedzieć o nowych wieściach z Twojej szkoły! Skończyłam Hogwarcik już jakiś czas temu, a nadal interesują mnie tamtejsze plotki, a szczególnie te, związane z dziewczynami z Twojego dormitorium. Co tam u Lily i Maggie? Musisz je koniecznie przyprowadzić do mnie po zakończeniu roku, na wakacje.
Ogólnie piszę do Ciebie w sprawie Twojego miejsca zamieszkania. Mam dla Ciebie propozycję. Na czas Twojego pobytu w Hogwarcie będę za Ciebie płacić rachunki, natomiast zaraz po powrocie bierzesz się za pracę i wszystko spłacasz sama. Chyba, że wolisz sprzedać dom i kupić jakieś mieszkanko z zapasem pieniędzy w kieszeni. Jest jeszcze trzecia opcja. Jeśli chcesz, przyjedź do mnie do Wiednia na jakiś czas, żeby zarobić jakieś pieniądze, a ja bym Ci pomagała, to dla mnie żaden problem. Wszystko zależy od Ciebie, moja droga. Po prostu, jak Ci będzie wygodniej. Wiem, że pewnie wolałabyś zostać w Anglii, dodatkowo nie nakładać na mnie odpowiedzialności i jeszcze zachować dom po dziadku, ale to niemożliwe. Niestety, nie mogę nic więcej Ci zaproponować w tej sytuacji. Ale ja nie tylko o tym. Jak wiesz, dwa lata temu wyszłam za mąż za Harry'ego. Niedawno urodziła nam się córeczka! Postanowiłam ją nazwać Stella, po Twojej mamie. Czy zechciałabyś zostać matką chrzestną? Załatwię wszystko z McGonagall, więc się niczym nie martw, pozostaje nam tylko Twoja zgoda.
Ja już kończę, kochana. Przemyśl te dwie sprawy i odpisz jak najszybciej! Nie mogę się doczekać naszego spotkania!
Pozdrawiam
Dominica
-Ooo! Harry! Jakie ładne imię! - powiedziała Lily, a wszystkie dziewczyny się zaśmiały.
-My tutaj o takich poważnych sprawach, a tobie tylko jakieś bzdury w głowie. Może nazwiesz tak swoje dziecko - zażartowała Maggie.
-A żebyś wiedziała - uśmiechnęła się Evans promiennie.
Dziewczyny jeszcze długo rozprawiały na temat listu. Jedno było pewne: na pewno przyjadą do kuzynki Gabrielle na wakacje. Propozycję zostania matką chrzestną i miejsca zamieszkania Gabrielle postanowiła przemyśleć sama.
~,~
LILY EVANS
Tego samego dnia, w którym dowiedziałam się o liście do Gabrielle podszedł do mnie Sebastian Kelly - uczeń trzeciego roku. Podał mi karteczkę i powiedział jedynie "Od dyrektora". Przestraszyłam się, że coś przeskrobałam. Ostatnio gorzej się uczyłam, ale postanowiłam, że powrócę do formy. Otworzyłam liścik i przeczytałam:
Panno Evans!
Zapraszam panią do mojego gabinetu o 17.00.
Miłej niedzieli!
Profesor
Dumledore
PS. Hasło to "Dyniowe paszteciki"
Zastanawiałam się, po co sam Dumbledore miałby mnie zapraszać do swojego gabinetu. Miałam zepsutą niedzielę, bo od tamtej pory ciągle myślałam, o co chodzi. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać do tej zakichanej siedemnastej. Usiadłam na kanapie w Pokoju Wspólnym i zaczęłam się uczyć na Obronę Przeciw Ciemnym Mocą. Nie mogłam się na niczym skupić, kiedy mnie olśniło. Przecież dyrektor miał ze mną porozmawiać na temat Gibbsa! Popatrzyłam na zegar. Była piętnasta. Zadowolona swoim odkryciem postanowiłam się pouczyć. Mimo wszystko, cała wiedza do głowy nie wejdzie sama.
~,~
Dokładnie dziesięć minut przed czasem poszłam w stronę gabinetu dyrektora. Robiłam długie kroki - nie mogłam się doczekać nowych wieści. Kiedy byłam już pod chimerą poprawiłam krawat i spódnicę, po czym powiedziałam do kamiennego posągu hasło o słodkim brzmieniu. Weszłam na schodki, które wywindowały mnie na górę. Zanim zdążyłam zapukać ze środka dobiegł głos dyrektora:
-Zapraszam! - weszłam do jego gabinetu i rozejrzałam się dookoła. Wszystko wyglądało tak jak poprzednio. Uśmiechnęłam się do siebie.
-Dzień Dobry, profesorze. Wzywał mnie pan. - powiedziałam grzecznie.
-Owszem, proszę usiąść. Może dropsa? Mam nowe smaki: miętowy i malinowy. Skusi się pani? - spytał pokazując mi dwa pudełeczka.
-Oczywiście - powiedziałam i sięgnęłam po te miętowe. Uwielbiałam ich smak, były nieziemskie. W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Staruszek zaprosił ową osobę do środka. Okazało się, że tą osobą był James Potter. Uśmiechnął się promiennie i grzecznie przywitał. Tak samo wziął cukierka, tyle że malinowego.
-Jak się pewnie domyślacie, zwołałem was tutaj z informacjami o profesorze Gibbsie. Okazało się, że jest sługą Voldemorta - pisnęłam na wzmiankę o śmierciożercach i czarnoksiężniku. To był dla mnie drażliwy temat. - Nie było w szkole samego Voldemorta....
-Przepraszam, ale czy mógłby pan przestać wymawiać to nazwisko? - spytałam przerażona, jednak pewna siebie. - Mam uraz po tym, jak zaatakował Jamesa. Na razie... Nie mogę.
-Ależ panno Evans, lęki należy pokonywać! Ale specjalnie z myślą o pani, postaram się to nazwisko omijać. Przechodząc dalej... Nie była to ta osoba, którą jako pierwszą podejrzewaliśmy, ale był to cały czas Gibbs, w rzeczy samej. Czarnoksiężnik musiał nauczyć śmierciożerców nowych zaklęć, którymi transmutował ich twarze na swoje podobieństwo. Niedługo odbędzie się wyrok na, byłym już, profesorze Gibbsie i prosiłbym was, abyście się na nim zjawili. Czy wyrazilibyście taką chęć?
-Tak - powiedział Rogacz, a ja pokiwałam głową.
-W takim razie to wszystko. Dziękuję wam. Do widzenia - wstałam z krzesła i skinęłam głową.
-Ja mam jeszcze sprawę, ale to na osobności - odezwał się James.
-Bardzo proszę - uśmiechnął się dobrotliwie. - Panno Evans?
-Do widzenia! - powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi.
Udałam się do Pokoju Wspólnego, cały czas zastanawiając się, co takiego chciał James od dyrektora. I czy jest aż tak ważna, że musiał na osobności? Musiałam się tego dowiedzieć. Ale jeszcze przyjdzie na to czas.